Polska wiejska



poniedziałek, 1 czerwca 2020

Zielone święto!

Dobry wieczór Mili Państwo!
Dobry wieczór Czytelnicy!

Nie będę opisywać Wam w jednym poście co się ze mną działo przez 4 lata... Ale, aż tyle minęło od ostatniego wpisu, nie chce mi się wierzyć! Wiem jedno zdradziłam moją wiochę niczym niewierna baba, na domiar tego muszę się przyznać, że chciałam o niej zapomnieć, że miałam poczucie, iż mimo, że serce wzywa natura mieszczucha wygrała! Oj uciekałam, znikałam ze strachu, a może przed czymś co mnie przerastało...

 Na rozwidleniu dróg wybrałam ścieżkę inną, ale też dobrą nauczyłam się niesamowicie wiele przez ten okres, dojrzałam na pewno. I nadszedł ten dzień kiedy wędrując innymi drogami wróciłam przez przypadek zupełnie z innej strony w to samo miejsce. Tam spotkałam takiego skrzata sprzymierzeńca strażnika, który pod groźbą zmusił mnie, abym się zatrzymała i rozejrzała wokół. Możecie się domyślać, że ten skrzat miał skośne oczy (co zupełnie nie pasuje do naszych współrzędnych geograficznych i stref klimatycznych) przyprawiono mu skrzydła nietoperza, a na głowę przywdziano koronę... Bardzo był to dziwny stwór wręcz śmieszny, lecz jego groźby były  poważne i  realnie dotkliwe. Zdecydowałam się posłuchać owego "Covidka" bo tak mu na imię, w żadnej ludowej bajce nie spotkałam tak dziwnej postaci!
Zostałam w Domu zatrzymałam się... Nie było już ucieczki... miałam na pewno dużo więcej czasu a co najważniejsze również przestrzeni, do działania. Znów w moje życie wkradła się znana wiejska cykliczność, życie w zgodzie z rytmem dnia i naturą!

 Wiosna przyszła szybko w tym roku, ale Zima spłatała jej figla zarzuciła śniegiem i ją troszkę spowolniła, potem wróciła z Zośką pod pachę wchodząc jabłonią w paradę! Covidek zatrzasnął mnie na Gąskach i tylko raz w tygodniu wybierałam się do miasta po zakupy, dzieci nie mogły chodzić do przedszkola a mnie nie bawiło już wiecznie sprzątanie... Mąż zaczął remonty! Postanowiłam się zagłębić w tajemną wiedzę i doświadczenie ogrodnicze!!! Nic z tego by nie wyszło, bo bym nie potrafiła się za to nawet zabrać, ale znalazła się przyjazna dusza, która odczarowała mi ogród i duuuużo mnie nauczyła! Oczywiście w takich pięknych historiach nie mogło zabraknąć  spotkania z rudzikiem, który przyglądał się naszym pracom niczym w książce "tajemniczy ogród" Magia się zadziała i połknęłam bakcyla. Aby teraz na bieżąco czytać do poduchy "Działkowca"- Serio! (też w to nie wierzę!)
Aktualnie jestem posiadaczką grządki: buraczków, marchewki, rzodkiewki, pietruszki, cebuli, bobu, grochu, fasolki, ogórków (wzeszły nareszcie!), papryk różnych rodzajów w ilości 6 krzaczków oraz 8 sadzonek pomidora... Poza tym mam już sporą ilość kwiatów, upolowanych na rynku, zrobiłam małe metamorfozy ogrodowe... I nauczyłam się tak wiele rzeczy pożytecznych dla mnie i dla mojej rodziny, że każdego dnia jestem za to wdzięczna sobie moim, pomocnikom i Bogu!  foto rzodkiewki
Może to i samochwałka ale jestem dumna bardzo z tego co już udało mi się zrobić i czego nauczyć w tej kwestii, myślałam, że ja nie potrafię nic, że to nie jest moja bajka, a tu jednak udało się!
Myślę, że wszystko jest możliwe i wiele przekonań nas ogranicza. A tu wystarczy popracować nad swoją głową i po prostu nie wierzyć w słowa niebudujące! Życie to tylko chwila piękna, którą Bóg nam ofiarował... Ulotna eteryczna, każdy z nas tu jest, po coś. Przychodzimy, żeby się czegoś nauczyć, komuś pomóc, ja wierzę, że to wszystko jest z góry opisane w jakiejś księdze. Ale nie możemy zapominać, że jesteśmy tu też po to, żeby się uwalić w błocie, a potem trzeba się umyć wyprać, przebrać jeden potrzebuje mamy do pomocy drugi zrobi to sam, ale na miłość Boską nie obrzucajmy się błotem nawzajem skoro i tak sami kiedyś w nie wejdziemy. Wspierajmy się zachęcajmy do rozwoju, chwalmy się nawzajem, szanujmy doceniajmy... Jest tyle możliwości zbudowania innych, zbudowania siebie, zrozumienia, po to tu jesteśmy! Mieszkamy na Planecie Ziemia bo jest Robota do zrobienia niełatwa, ale trzeba ja zrobić... Trzeba siebie poznać trzeba się szanować, łatwo jest kogoś oceniać obrzucać błotem po co? Co nam to da obrzucając innych przecież, sami też się ubrudzimy, a znając ludzkie myśli wiem, że często przy niejednej z okazji sami się tak z nim zbesztamy, że oczu nie będzie nawet widać!

Mamy w tym roku wyjątkowo zimny maj, przymrozki nie odpuściły, ziemia zimna rośliny czekają w gotowości do startu, żeby wybić się w górę... Był Anastazy w piecu paliłam dwa razy, Zośka mi pomidorów pożałowała i zabrała!  Maj to piękny miesiąc, choć w tym roku nie rozpieścił nas swoją aurą, ale pamiętajcie, że żona rolnika na mokrą majówkę zawsze się cieszy! W tym miesiącu jest wiele wyjątkowych dni, dla mnie osobiście w maju się urodziłam i w maju stałam się matką to w tym miesiącu wszystko ma swój początek... Wyjątkowość maja daje nam Natura, która obfituje w liczne kwiaty. W lasach kwitną niewinnie pośród liści białe konwaliowe dzwoneczki które urzekają swoim zapachem... Niezapominajki drobnymi niebieskimi kwiatami snują opowieści o zapomnianym... Stokrotki dumnie otwierają swoje płatki w słoneczne ciepłe dni! Wiejskie żywopłoty zdobią lawendowe i białe lilaki pachnące słodko!! Na polach rzepak czuć wyjątkowo intensywnie żółć upaja wzrok swoją wyrazistością... Słuchać szum pszczół pracujących w pocie czoła... Wieczorami żaby zaczęły koncerty nad stawem... to magia przyrody powoduje, że życie w maju jest piękniejsze. Maić znaczy stroić i tak natura przystrojona  tym miesiącu wita nas z wielka radością odwdzięcza się nam za to, że jesteśmy, że wspólnie na siebie oddziałujemy! 
W maju na wsiach zawsze urzekały mnie kapliczki przystrojone kolorowymi wstążkami i kwiatami. Piękną tradycją jest to, że w wielu wsiach, co roku inna rodzina trzyma nad nimi piecze! Jest to w Kościele miesiąc czczenia Matki Boskiej. Tradycja po dziś dzień jest kultywowana właśnie przy kapliczkach wiejskich, przy których spotykają się mieszkańcy wsi, przez cały maj odmawiając Litanie Loretańską. Maj jest miesiącem w którym wszystko wzrasta i modlitwy lepiej unoszą się do Nieba  a szczególnie te o dobrą pogodę i obfite plony. Bo w maju wszystko się zaczyna i nawet legendy mówią że Bóg ojciec w tym miesiącu stworzył świat.

W drugiej połowie maja zazwyczaj zależy to od tego kiedy Wielkanoc wypada mamy nasze tytułowe Zielone święto... Być może, niektórzy nie wiedzą jaką rolę ono pełni w naszym Kościele dla mnie dotychczas było to ważne wyjątkowe święto... A mianowicie w wieczór przed niedzielą zielonoświątkową jechałam z rodzicami do Mątów Wielkich na uroczystości. Tam stoi kościół naszej lokalnej Błogosławionej Doroty z Mątów i w tym kościele odbywała się wigilia Zesłania Ducha Świętego. Kościół był mały wszędzie płasko bo to Żuławy, malutki Cmentarzyk przykościelny, mimo, że mury wiały prawdziwym gotyckim chłodem, wnętrze kościółka było złocone z okresu baroku... Ta świątynia była wyjątkowa, urzekająca, skrywająca wiele ciekawych historii. Rozbrzmiewał tam śpiew wspólna modlitwa, o Zstąpienie Ducha Świętego w postaci Gołębicy a także  o deszcz wszelkich błogosławieństw. Dlaczego to święto jest wyjątkowe w Kościele otóż:
Zesłanie Ducha Świętego uważa się za początek Kościoła. Bóg został objawiony w Starym Testamencie, Syn nauczał osobiście na Ziemi, a jego służbę ukoronowało Zesłanie Ducha Świętego, którego obiecał.
Przy interpretacji Biblii, Zesłanie Ducha Świętego, gdy apostołowie zaczęli przemawiać różnymi językami, często zestawiane jest z pomieszaniem języków przy budowie wieży Babel. W chwili Zesłania ludzkość zdołała symbolicznie przełamać wszelkie bariery i na nowo zjednoczyć się w Duchu Świętym. Podobną myśl wyraża św. Paweł, pisząc: „nie ma już Greka ani Żyda”. Wkrótce wokół apostołów zgromadzą się wszystkie narody i wszystkie języki. 
Dla mnie było to wyjątkowe doświadczenie w magicznym miejscu i w wyjątkowej atmosferze. Na wsiach to święto miało inną wagę na pewno narzuconą przez folklor, ale nie tylko. Zauważyłam, że im ważniejsze święto tym więcej obrzędów ludowych, które przechowały  przedchrześcijańską kulturę. Na wsiach w to święto poza obrzędami Kościelnymi należało przystroić dom, wszelkie okna, drzwi ozdabiano zielonymi gałęziami, brzózek, lipy i innych a podłogi i wejście do domu wyścielano świeżo zerwanym tatarakiem. Kto kiedyś wyciągał z wody tatarak ten może sobie wyobrazić jak mogły pachnieć intensywnie naręcza młodego tataraku. Poza tym majono również Krowy, to znaczy, że zakładano im wianki... Szczerze taki widok kiedykolwiek by mnie zachwycił, żebym zobaczyła piękną czystą krówkę z majowym wiankiem na głowie. Jeśli u kogoś na wsi jeszcze się ubiera krowom wianki, to ja chętnie się wproszę na taką okazje, bo to jest za pewne uroczy widok.


Zwyczaje, zwyczajami, ale po cóż one przetrwały do XX wieku po mimo ustanowienia święta kościelnego około tysiąca lat temu... Dla Słowian, Prusów, Bałtów, w Rosji, na Ukrainie do tej pory obchody są ściśle związane, ze świętem przed chrześcijańskim. W Polsce obyczaje przetrwały tylko w niektórych rejonach ... Na przykład poza majeniem stawiano również słupy majowe które były wykonane z młodej brzozy, symbolem axis mundi osi łączącej światy. Słupy wystawiano najczęściej przy domach panien, które były na wydaniu, były one przywdziane w wianki i wstążki. W niektórych rejonach wokół nich odbywały się tańce ze wstęgami. Wszystkie te obyczaje jeśli jakkolwiek przetrwały są tradycją nie mają już takiego znaczenia. Często na wsiach majono ale nie przywiązywano wagi już do zabobonów. Zielone świątki było to święto na pewno pasterzy święto, modlitw i próśb o urodzaj, odczyniania uroków, zapobiegania im. Dawniej to święto nazywano stadem i trwało około tygodnia, inne nazwy to Tydzień Rusałczany. W Rosji do tej pory święta obejmują tydzień i jest to siódmy tydzień od Wielkanocy związany z Trójcą Świętą. Stado było odpowiednikiem ludowych Zielonych Świąt, a zaczynał je tydzień Rusałczany, z którym spotkałam się w super książce pt: "Szeptucha". Podczas tego tygodnia Rusałki mogły współuczestniczyć w życiu społecznym. Wiosenny czas to był ulubiony okres do płatania figli, uwodzenia, rzucania uroków, stąd też wzięło się słynne majenie, aby te demony, które stały się aktywne nie miały dostępu i wpływu na gospodarstwa domowe. Rusałki były to istoty przepiękne, za życia piękne dziewczyny które zmarły tuż przed swoim ślubem, w zamian za to dostawały nieśmiertelność i mogły uwodzić mężczyzn, Ci najczęściej albo się topili, albo znikali w tajemniczych okolicznościach, o nich pisał Mickiewicz. Na zakończenie Rusałczanego Tygodnia barwne korowody odprowadzały Rusałki i inne demoniczne istoty poza wieś. Być może, aby upamiętnić tydzień Rusałczany majowego motyla nazwano po prostu Rusałką. Spójrzcie, czyż nie cudowny!



Gdy kukułka kuka w maju, spodziewaj się urodzaju.
Kiedy mokry maj, będzie żyto jako gaj.


Ps. Gąskowe majowe przepisy i rady! 

Dla Urody--->  
Sposób na pryszcza, weź ząbek czosnku przekrój go i wsmaruj w miejsce pojawiającego się dziada, podobnie na zaskórniki działa, podobno skuteczniej walczy się z oczyszczaniem skóry od zaskórników po pełni.


Sposób na zbyt silnie wydzielające się sebum, Łyżka soku z cytryny i łyżka sody oczyszczonej, zmieszaj, ale uważaj soda zareaguje pianą. Nałóż np. na strefę T potrzymaj 5 minut i zmyj.


Medycznie--> 
Zbieraj pokrzywę! Ostatni moment! Jest świetna jako nawóz, przeciwko szkodnikom. Rewelacyjnie poprawia hemoglobinę, wpływa korzystnie na włosy, skórę i paznokcie, działa przeciwbólowo oraz redukuje nadmiar wody w organizmie. Wystarczy ze zbierzesz ususzysz zaparzysz w całości lub pokruszysz w moździerzu. Herbatkę pij regularnie na ciepło na zimno możesz coś dodać do smaku.
Nalewka z pokrywy- na bóle stawów i mięśni stosować miejscowo. 10 g drobno posiekanej pokrzywy zalać 0,5 l spirytusu pozostawić na kilkanaście dni co jakiś czas wstrząsnąć. Nacierać obolałe miejsca.
Maść z ziela jaskółczego- 400 g gęsiego smalcu
2 spore garści glistnika (jaskółczego ziela)
50 g spirytusu
Gałązki glistnika razem z liśćmi i kwiatami drobno pokroić.
Smalec przełożyć do głębokiej patelni z grubym dnem i roztopić.
Powinien być gorący ale się nie zagotować.
Patelnię zestawić z ognia i wrzucić pokrojone listki glistniki.
Przykryć i kilka razy przemieszać aż ostygnie.
Przelać do blendera lub malaksera i dokładnie zmiksować . Trwa to kilka minut.
Dolać spirytus. Wymieszać i przelać do słoiczka. Zamknąć i przechowywać w lodówce.
Ja przelałam przez sito.
Stosować na problemy skórne jak trudno gojące się rany, skaleczenia, łuszczycę czy pękającą skórę. Świetnie też nawilża suchą skórę. Pomaga na odciski, popękane piętki i kurzajki! 

czwartek, 23 czerwca 2016

Noc świetlików

"SOBÓTKI" Hanna Ożogowska

Po wiślanej toni,
po wiślanej fali
sobótkowe wianki
płyną coraz dalej.

A ten najpiękniejszy
z chabrów i rumianku
Kasia plotła sama
dzisiaj o poranku.

Plotła go na miedzy,
rwała kwiaty w zbożu,
by ten wiejski wianek
pokłonił się morzu.

Dwa lata temu, gdy wspólnie z mężem i szwagrem, po piwowarskich wycieczkach w lekkiej nieważkości, wracaliśmy do domu. Walter rzekł.
                  -Fajnie by było, gdyby dziś była noc świetlikowa- myślę sobie - Niedoczekanie! Tutaj?
 Po czym ku zdziwieniu mych oczu. Pośród wysokich traw, na które lekko padało srebrzyste światło księżyca. Pojawiały się i znikały małe świetliste punkciki. Robaczki niczym dzwoneczki rozbrzmiewały i gasły.  Nasza euforia była, wręcz w tym momencie nie do ogarnięcia. Obraz jawił  się jak mara nocna i halucynacja ciemności. A chwili nie zapomnę do końca życia.  Teraz gdy świetliki mają swój okres aktywności, bo to najkrótsze noce w roku, mam ochotę zgarnąć męża i pójść na nocną przechadzkę nieopodal domu. Jednakże i jemu i mi codziennie, gdy zmrok zapada przeszkadza w tym piasek pod powiekami, magnetyzm poduszki oraz perspektywa nocnego głodu Felka. Pocieszeniem dla mnie jest tylko to, że noce są zimne i robaczki nie chętnie świecą.





W kulturze niskich lotów, bo w bajkach dla dzieci, a przecież wszyscy dziećmi jesteśmy. Pojawił się fantastyczny i heroiczny bohater Rey i był on świetlikiem z bajki "Księżniczka i Żaba". Jak macie dzieci polecam, ale i nawet jako dorośli oglądajcie bajki... bo tak jak niby danonki budują kości, tak dobre bajki budują kościec moralny człowieka.  Dorośli często zapominają o wartościach, od przybytku przecież głową nie boli, i chorują na osteoporozy moralne i duchowe, a potem dziwią się ze coraz to gorsze pokolenie... bo dbać należy nie tylko o ciało ale i ducha, on także potrzebuje higieny i siłki. ;)



Robaczki świętojańskie, a właściwie samice tego chrząszczowatego insekta, wabią samców świecąc odwłokami. Wybrały sobie właśnie noc przesilenia letniego. Podobnie nasi pogańscy przodkowie,  których obrzędy mimo asymilacji przez chrześcijaństwo są i były bardzo żywe.  Przede wszystkim dawne obrzędy związane z nocą kupały (uwaga! Tej nazwy nie lubię,  mianowicie bardziej wiejskie i folkowe to noc świętojańska i sobótka) odnoszą się do młodości, płodności i prokreacji. Dawniej tej nocy, nie obowiązywały żadne zasady wydawania kobiet za mąż poprzez swata. Często obrzęd ten był wykorzystywany przez młodych zakochanych, w niweczeniu interesów rodowych- miłość ponad wszystko, jakie to romantyczne. Ale mniejsza o większość.



Tej nocy cielesność górowała, dla Słowian i Bałtów było to czymś normalnym. Od razu mi się przypomina scena Nocy Kupały ze "Starej Baśni". Kiedy to Siemowit porwał dziewkę, powierzoną bogom i dostało mu się. Legenda mówi też o "Sobótce", która zginęła oczekując ukochanego zabita przez najeźdźców. W "Starej Baśni" tez jest taka scena z Bujakiewicz. Ale wróćmy do tematu macierzystego.  Dla Chrześcijan średniowiecznych owa cielesność stanowiła TABU, była ocenzurowana. W gruncie rzeczy chodziło o to samo w obrzędach, których z tradycji folkloru i wsi nie udało się wykorzenić. Wianek na wodzie to symbol cnoty, zatem który złapie wianek ten posiądzie cnotę panienki. I co myślicie że młode chłopaki nabuzowane testosteronem pozbawione internetu i różnych innych gadżetów, nie robili ustawek. Jeśli wianek zatonął to niestety staropanieństwo, bo ileż ten wianek może dryfować. Chętnego nie było to i starą panną trzeba zostać, a jak wianek w sitowiu to późne zamęście- najwyraźniej któryś niezdecydowany.
 Po akcji wianek, było oficjalne przyzwolenie na obcowanie z panną. To jest poszukiwanie po krzakach kwiatu paproci, a ten rytuał to z tego co wiedziałam dotychczas był po prostu pretekstem do parowania się. Kiedyś natrafiłam w necie na artykuł dotyczący seksu przedmałżeńskiego na wsi. Była w nim wzmianka, że jeśli para tej nocy ... to później dziecko to taki seks jakby nie był grzechem i kobieta brzmienna musi być poślubiona. 



Przesilenie letnie obfituje zazwyczaj w bogactwo rozmaitych ziół, jak wiemy u prastarych ludów,ale i również w wiejskim folklorze. W tym okresie czerwca zakwitają dziurawiec i kwiat paproci. Dziurawiec jest to specyficzne zioło, które ma właściwości wyciszające, antydepresyjne i uspokajające. Wydziela specyficzną czerwoną barwę, dlatego zazwyczaj krów nie wypuszczano na łąki, które obfitowały w to zioło. Napary i nalewki z dziurawca miały moc uszczęśliwiającą, jest antidotum na poczucie samotności i rozwianie wszystkich smutków, dlatego nazywano tą roślinę "arniką dla nerwów". Nalewkę z dziurawca poleca się kobietom w latach przejściowych i osobom, które cierpią na różnorodne stany lękowe. Ze względu na swoje zastosowanie dziurawiec w kulturze występuje także pod nazwami: ziele świętego Jana, arlika. Rosjanie nazywają tą roślinę zwieroboj- w dosłownym tłumaczeniu, brzmi to zwierzobójca. Współcześnie używanie dziurawca wraz z antykoncepcją powoduje jej osłabienie. Bardzo dziwne, że zioło, któremu przypisywane są magiczne właściwości, zakwita w pradawne święto płodności i w niwecz obraca dzisiejszą najbardziej skuteczną formę antykoncepcji. Słowianie wierzyli, że dziurawiec chroni kobiety ciężarne przed czartami, które im i nienarodzonemu dziecku szkodzą.



,

niedziela, 24 kwietnia 2016

Pora na Dobranoc...

W ramach dygresji napiszę na początku, że bocian był okrągły tydzień... Zrobił nas w bambuko i się zmył od dwóch dni już go nie ma... A może żona go porzuciła i nie przyleciała... Nikt nie zna bocianich spraw, ale u nas  gościnie pożerował najadł się i nie ma, za rok na wiosnę nauczę już może Felka modlić się o bociana...


Żyła sobie kiedyś pewna rozczochrana Sowa. Roztargniona była, wiecznie coś gubiła, w domu artystyczny nieład, ale Sowa bardzo się starała. Mądra to i ona była, lecz niezwykle zapominalska. Wylatując na kolacje ze trzy razy zawsze do domu wracała, bo czegoś ZAPOMNIAŁA. A jak wracała to cupnęła za każdym razem na stołeczku policzyła do dziesięciu, a żeby po drodze na kolację cwany lis, przez jej roztargnienie, jej nie capnął.
I tak pewnego dnia, gdy to zmęczona Sowa po nocnych imprezach, chciała iść spać, na małego aftera wpadła do niej Pustułka. O TA TO! Figura jak u Chodakowskiej, smukła zwinna sprawna, make up, że mucha nawet jej na pomadce nie siada. Biżuteria nówka, dodatki świetnie dobrane do jej cętkowanego żakieciku- pewnie już u Sroki na zakupach była! Ideał po imprezie wygląda jak przed i te jej zdrowe odżywianie! A Sowa jak to Sowa, tu gdzieś za dużo się w boczkach pozbierało, na głowie już wszystko się roztarmosiło, makijaż rozmazany... Nic tylko zgon po imprezie... I jeszcze do tego odbija się czosnkiem bo za dużo Kebab-myszy zjadła!
      - O stara! Ty tak długo nie pociągniesz!- powiedziała z uśmiechem na widok Sowy Pustułka.
      - Przecież Tobie to tylko wizażowy remanent potrzebny. No i DetoX też!- dodała z przekąsem- Jak się bawić to się bawić ale zdrowy tryb życia musi być! Nie ma Lipy!
      - OOOOO!!!- Ziewając zaczęła Sowa- Łatwo Ci mówić, jak Ty taka ogarnięta zawsze byłaś, zresztą co jak co ale SPONTAN rządzi się własnymi prawami- definitywnie znudzona legła na kanapie!
      - No NIE! Wypraszam sobie, myślisz, że to, co wydaje Ci się, zawsze to jest, ot tak Sobie! A no powiem Ci, że się mylisz! Bo nie!! Ja na to ciężko haruje, kiedy ty zajadasz się hot dogami z nornic popijając kofeinowe resztki ze śmietnika. W ogóle to czemu ty wiecznie jesteś taka zmęczona! -
I nagle sufit się trzęsie, sypią się drzazgi i cały serwis do kawy podskakuje w gablotce! Bo Sowa nie wiem czy to z lenistwa, czy lubi dziuple sobie wybrała tuż opodal ruchliwej drogi.
      - I widzisz gdyby nie Ty to teraz bym się na prawy bok przewracała, to tylko TIR do Hipermarketu o tej porze przejeżdża, jeszcze 5 takich i już wtedy śpię. Swoją drogą w tym hipermarkecie można wciągnąć coś słodkiego, tylko niech ich Szlag trafi! Dlaczego nie pogaszą tych świateł na tym martwym polu.
     - Oj Sowo w literaturze i naturze swej podobno, za mądre zwierze uchodzisz, a tu klops!! Problem twój jest w tym, że balujesz i jeszcze na bezsenność cierpisz. Dobra idź już spać moja nocna gwiazdo, a jutro do mnie wpadnij na żuka w sosie mrówkowym, coś zaradzimy.
Następnego dnia, a właściwie nocy, Sowa odwiedziła Pustułkę. A ta miała piękne gniazdo, które od Wronki- tej co do Anglii za robota poleciała- kupiła.
    - No, no, no koleżanko! Ale Ci się mieszkanie trafiło, na 10 piętrze u szczytu drzew z takim zapierającym dech widokiem... Ech! Tej to dobrze!-
   - Chodź, chodź czuj się jak u siebie... Przygotowałam dziś dla nas Pasikonika w sosie z much oprószonego muszymi skrzydełkami, a na deser komarowe smoothie.
   - Ty chcesz mnie zagłodzić?! Szkoda, że nie ma udek mysich zawijanych w tłuszczyk... O śniły mi się dziś i nabrałam takiej ochoty.
   - O nie! Dziś jesteś moim gościem i spróbujesz mojej kuchni, gwarantuje nie pożałujesz.


I tak Sowa wybałuszała swoje wielkie oczy, bo dania Pustułki trafiły w jej gusta. Dodatkowo przy okazji zrobiły sobie dzień SPA. Pustułka poduczyła Sowę jak zadbać o dobry LooK! Zrobiła jej mega makijaż, i przede wszystkim Sowa się wyspała! Bo się zasiedziały za długo i już nie opłacało się lecieć do dziupli Sowiej na sen! Sowa rano spojrzała w lustro i poczuła się jak nigdy, wyglądała świetnie, czuła się świetnie i zrozumiała, że to nie jest trudne... Aż miała ochotę wrzucić selfie na ptakbooka i wykrzyczeć światu, że jest cudownie! Pożegnała się pięknie i odleciała...
A któregoś razu nad rzeką spotkała Pustułka panią Słowikową co jej mąż się wiecznie spóźnia na kolację. I wdały się w rozmowę!
    - A widziała Pani tę Sowę! No rewelacja babka!! Zadbana wyspana, tak się zmieniła i kupiła nową dziuple, taka po dzięciole starym. Ostatnio Kowaliki jej drzwi powiększały... I co ptaki ćwierkają nad sosnowym borem, podobno ktoś się tam kręci- puściła oczko do Pustułki Pani Słowikowa- Ech takiej to Dobrze!
    - To cudownie! Dawno jej nie widziałam, a może Pani ma ochotę na babski wieczorek, jak tak pani często na spóźnialskiego męża czeka, to może niech on poczeka na Panią, z chęcią zjadłabym kolacje w miłym towarzystwie.
    - A wie Pani! Czemu nie!


Oby każda z nas miała taką PUSTUŁKĘ w swoim życiu! Żeby nas kiedy trzeba wyciągnęła z Sowiej Dziupli.

niedziela, 3 kwietnia 2016

Gąski Gąski do domu!!!/ Modlitwa o bociana

Gąski, Gąski do domu!
- Boimy się!
Czego??!
- Wilka złego.
A gdzie on jest?!
- Za górami, za lasami.
Co robi?
- Ostrzy nóż!
Na kogo?
- Na NAS!!
GĄSKI GĄSKI DO DOMU!!!





Rozlega się pisk i wrzask na placu zabaw, bo wszystkie przedszkolaki próbują przed wilkiem dobiec do żywopłotu, żeby się uratować. Pamiętam to z dzieciństwa, kiedy na placu zabaw. gdy było ciepło odbierali nas rodzice z przedszkola, ale w Gąski bawiły się zazwyczaj te dzieci, które zostawały najdłużej, była to już mała grupka niedobitków. Czasami było tak, że chciałeś żeby mama już przyszła, ale czasami nigdy w życiu. Teraz gdy pójdę na plac zabaw, który wtedy był wielki wszystko jest tam tak małe, że sięga mi do kolan!! Świat z perspektywy dziecka jest niesamowity. Oczywiście ja nie zawsze zostawałam w przedszkolu do końca, ale były takie dni gdy musiałam. Zazwyczaj wolałam zostać dłużej niż przyjść za wcześnie, tuż przed śniadaniem.
Czas mija, przemija, niby szybko jak kropla deszczu, która niepostrzeżenie spadła Ci na policzek w słoneczny dzień. A wszystko jakby za mgłą, jakby wspomnienia z dzieciństwa też w ulotności pamięci można było zobaczyć tylko w kuli szklanej, Jest wieczór i wszyscy śpią, a ja zaglądam do łóżeczka i widzę śpiące, pachnące niemowlę, które jeszcze chwile temu czułam całą sobą gdy kopało mnie od środka. A teraz czasami ciężko sobie przypomnieć jak to było, kiedy to trwało zaledwie chwilę. Śpi smacznie rączki wystają przez szczebelki łóżeczka, buzia otwarta, a z niej w pół wyleciały smok, gdzieś obok leży brudny kotek, który jest lekiem na lęki, samotność i zasypianie brzdąca. Myślę sobie- CÓŻ za cudowna chwila. Po czym zasypiam i skoro świt budzi mnie słońce to na niebie i to w łóżeczku, które stanie wołą YYYY i się cieszy szczerząc dwa malutkie bialutkie ząbki na dole. Czas jest ulotny i tylko w ten sposób mogę go zatrzymać, bo inaczej któż zapamięta, ten moment, gdy za chwilę maluch będzie już starszakiem i szedł do szkoły. Na całe szczęście gdy się jest dzieckiem to dzieciństwo trwa tak strasznie długo, a czas wolniej płynie.
Jedynie pory roku są te same i co roku coraz krótsze. Bo jeszcze chwile temu chowałam ozdoby bożonarodzeniowe, a już dekoruje dom na Wielkanoc, mgnienie oka!
Za oknem słońce ponad polami kręci swój nieobłagalny krąg cyrklem i już wiesz, że wiosna gdzieś w kwiecistej sukni tańczy z zimą tańce na pożegnanie. Odkąd mieszkam na wsi sygnał wiosny ma swój dźwięk, bardzo charakterystyczny https://www.youtube.com/watch?v=VicvIR4It4k O taki dźwięk!
Gąski! Mieszkam na Gąskach i od lat może nawet setek to miejsce odpowiada dzikim gęsiom. Babcia mi powiedziała, że tu przylatują gęsi po zimie i się grupują, potem stąd wyruszają budować gniazda i szukać jedzenia. I to prawda, gdy usłyszałam przelatujące gęsi nad domem, a słychać je doskonale gdy ma się sypialnie na poddaszu, wiedziałam, że zaraz będzie wiosna. Gąski przyleciały do domu... Jest ich mnóstwo a zaraz po nich pojawiają się Żurawie donośnym krzykiem na pustych jeszcze polach obwieszczają swoje przybycie, olbrzymie ptaki. Wszystko jeszcze szarobure, ale ptaki zapowiadają idzie wiosna cieszcie się!! No to cieszymy się Gąski do domu przyleciały, siedzi parka zazwyczaj około godziny 6 opodal stawku dumnie pokazując swoje jaskrawo pomarańczowe dziobki. Kiedyś słyszałam, że zanim ja pojawiłam się w życiu mojego męża i on w życiu moim u nas w kurniku była na wychowaniu dzika gęś, ale odleciała do swoich. Kto wie może wraca do domu i siedzi ze swoim mężem opodal stawku. Ja z moim mężem też budzę się z zimowego snu, przylatuję do domu z radością obwieszczam światu, że nowy rok nowe życie nowe wszystko nowe budzi się świeżość, rodzi się na nowo...

MODLITWA O BOCIANA

Bocian Wojtek co został sam na gnieździe i odleciał 


Szanowny Bocianie,

Dostojny Ptaku szlachetny uracz nasze gospodarstwo w tym roku swoją obecnością, spraw abyśmy mogli się cieszyć z tego jak wieczorem po całym dniu witacie się ze swoją ukochana pozdrawiając siebie nawzajem odchylaniem głowy i klekotem. Smutno i pusto u nas gdy nie widać Was na kominie śpiących na jednej nodze. Jak radośnie gdy dzielicie się z nami narodzinami małych puchatych bocianiątek. Wasz dom już dostojnie czeka od 25 lat nie opuszczajcie go, zajmijcie to wspaniałe gniazdo, będzie Wam tu dobrze. Okolica obfita w zaskrońce, od których mnie na co dzień wybawiacie. Smaczna strawa Was u czeka, stawy pełne woda nie wyschła... Słonko coraz wyżej przylećcież skoro świt! Codziennie rano z malutkim Felkiem zerkamy na twe gniazdo żywiąc nowe nadzieje, na dar pełnej szczęśliwej zatroskanej rodziny. Czekamy na kolejny rok w Waszym towarzystwie! Przylećcie! Prosimy!


poniedziałek, 19 października 2015

"Kapliczka przydrożna"

Stoi fasada nieruchoma.
Spoglądasz w oczy,
wrażliwości jej pełne.
Woń suszków u jej
stóp podnóżków...
Cmentarzysko porozrzucanych                                            
zwłok komarzych.
Paciorki przez jej postawę przewieszone
i ten wzrok cierpiący.

Samochody przemykają
obok niewiasty z impetem!

Towarzystwem jej
liczne pająki i muchy.

Marność, samotność.
Gdyby ktoś wiedział,
ile widziały oczy te,
ludzkich serc i
tragedii.

Wojsk przemarszy,
drżeń gąsienic czołgów.
Ostatnich ludzkich
westchnień, krwi
potoków... Miłości
niespełnionych.

Serc pełnych dziękczynienia,
woli życia. Ocalenia!
Przysiąg, próśb i
zagubionych dusz.

A, Ty, czy zatrzymałeś
się kiedyś przy
Kapliczce Przydrożnej?

AGP 15.07.2014 (Albueira)

poniedziałek, 12 października 2015

Wczesną jesienią na wsi

Ale tu kurzu i pajęczyn się zebrało... Dawno tu nie zaglądałam, często miejsca, które odpuścimy zaczynają nas straszyć, potem upychamy i nie zwracamy na nie uwagi kurz rośnie.  Następnie przy większych porządkach, kiedy otwieramy jakiś zapomniany przez nas, celowo lub nie zakamarek, pojawia się to uczucie, które każda z nas zna Niechęć, Bariera, trudność w przełamaniu. Jak to było przez ostatni czas z moim pisaniem na blogu? Otóż pisałam, ale wy nie widzieliście... Kupa wersji roboczych powstała, ale nie było to godne uwagi, pokazania opinii publicznej. U mnie cóż czas nieobecności, owocował w kilkaset pampersów przebranych małemu, litrów mleka wypitych z butelki, kilkadziesiąt zjedzonych słoiczków, przyrządzonych słoiczków z naszych marchewek, gruszek, jabłek i innych. Kilku naprawdę udanych dań obiadowych, które sprawiły mi dumę i przyjemność. Tony startego kurzu, litry domestosa wlanych w rury kanalizacyjne, mnóstwo zużytych ściereczek jednorazowych. Czyli okrężnie dochodząc NIC SPECJALNEGO! Życie gospodyni wiejskiej matki i żony pełną gębą. Niektórzy zapewne czytają mając inne obowiązki, żyją #FIT, #LIFESTYLE, #HEALTHY. Ja żyłam po swojsku i miałam przez dłuższy okres Focha. Standardową o tej porze roku dopadającą babską przypadłość. Foch, Fochem, ale narastał we mnie niepokój, czas podejmowania decyzji, co dalej! Zostaje tak jak jest, tj. Pranie- Poniedziałek, Prasowanie- Wtorek, Zupka warzywna między 13-14 a potem popić herbatką koperkową. Gryzło mnie to strasznie, bo bycie kurą domową nie jest złe... Masz swoją regularność, jak wypracujesz tryb możesz nowe rzeczy wprowadzać. Regularność i rutyna to w takim życiu zalety. A na mnie czekał ten telefon, na który odpowiem TAK lub NIE i moje dotychczasowe życie się zmieni. To bardzo dziwne, że po tak krótkim czasie, tak szybko wyszłam z rytmu, zapomniałam i się boję. Kalendarz pokazał dziewiąty miesiąc roku, telefon trzeba wykonać... Słyszę pip w słuchawce i głos - Dziekanat słucham!- myślę sobie nie masz wyjścia. - Czyli przywracam panią na studia- ja z drżeniem w głosie mówię TAK SPRÓBUJE. Po podjętej decyzji jedna połowa mnie skakała do sufitu, bo wracam będę się uczyć tego co lubię, będę czerpać przyjemność, spotykać się z ludźmi robić coś większego, niż dobrze gotować i prać gatki mężowi. Ale moja druga ja mówiła mi, że zostawię najsłodszą, najcudowniejszą istotkę całymi dniami nie będę się nim zajmować, ominie mnie dużo rzeczy co robił itp. druga ja mówiła mi, że jestem wyrodną matką, złą żoną. A to słyszałam, że dom brudem zarośnie, a to, że dziecko matki znać nie będzie, albo , że kiedy ty prace napiszesz czy się nauczysz. I tak kilka razy w tygodniu jeżdżę do Gdańska. Pobieram nauki z języka rosyjskiego i ukraińskiego kilku innych przedmiotów, a zajęcia odbywają się w najnowszym i mega wypasionym budynku o spektakularnej nazwie NEOfilologii. Szału na mnie nie robi monumentalny szklany dom, interaktywne tablice, bez kredy, bez gąbki zmywane za pomocą jednego kliknięcia. Elektroniczne sterowanie salą itp. WYPAS, ale ja i tak zaczynam oddychać kiedy od tego zgiełku zjeżdżam w stronę Postolina, a w Watkowicach niebawem znikną liście i ujawni się stara wieża z balkonikiem. Do roku cóż pasuję jak świni siodło, nie dosyć, że prawie najstarsza, to jeszcze z obrączką i podwójnym nazwiskiem, dzieckiem na koncie (choć nie jestem jedyną matką i to jest fajne). Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że mogę się uczyć dalej Rosyjskiego który kocham no i tyle przez rok zapomniałam. Trójmiasto to nie dla mnie. Mieszkałam 7 lat starałam się je polubić i już nawet łapałam się, że się przyzwyczaiłam, że lubię ten tłok, lecz nie, domu tam nie znalazłam. Jedyne co wynajmowałam mieszkanie, teraz jest mi dziwnie, że mimo takiej przytłaczającej wręcz ilości ludzi człowiek jest sam i nie zwraca na inne napotkane osoby za grosz uwagi. Mentalność wiejska, sorry nie ogarnęłaby tego... Ale jak to poplotkować jak tyle ludzi, a jak sobie znaleźć koleżankę na kawkę, albo brydżyka, ludzie w mieście i na wsi, po mimo udogodnień mają i będą mieć inną mentalność.

 

 



A tymczasem na wsi zamiast setek samochodów, liście szumią zaczynają żółknąć, ziemia dalej mocno wyschnięta. Rzeka koło domu przestała istnieć, ale to temat na inną notkę. Wczesna jesień na wsi, czym się charakteryzuje, a no przede wszystkim wymalowanymi niczym farbami olejnymi rumiano-zielonymi jabłkami otulonymi źdźbłami traw jak od fryzjera w pasemka zielono- żółte. Pod drzewami leży też dużo zgniłych jabłek, które wydają ciężką słodkawą woń, jest ona bardzo mdła, ale i bardzo charakterystyczna. W kurniku babci drzewa uginają się od małych o matowej skórce i mocno fioletowych śliwek. Kury wciągają te opadłe i chodzą plując pestkami ;). Nieopodal domu w stronę Prabut stoi tylko jedno osamotnione drzewo, którego owoców jadać nikt nie zamierza, są one malutkie bardzo słodkie i żółtawe- takie ulęgałki są niepopularne, to tak jak mirabelki nic tylko chwast. Trochę głogu widać, czarny bez ze Szramowa już znikał, pewnie udał się do skupu. A w sadach za miedzą robota kwitnie! Robi się coraz szybciej ciemno pusto, zimno i smutno, ale to nic perspektywa lata już nas zmęczyła swoją intensywnością. A gdy wracam do domu w ostatnich promieniach zachodzącego słońca unosi się puch babiego lata. Dziki na karmowisko przychodzą. Ostatnio miałam bliskie spotkanie z maciorą i małymi (choć one nie takie małe), była ona w krzakach na bagnach zaledwie 30 m od nas aż strach sie bać kiedy widzisz taki chrumkający ryj wielkiej dzikiej świni. Tego też dnia the sky was pink... Niebo było fenomenalne, cudownie piękne jak truskawkowa pianka, wraz z słupem świtatłości jakby dziura z niebios, którą przypadkowo święty Piotr wydłubał. Jesienią póki liście na drzewach i deszcz nie siąpi, obrazki są niczym z tandetnych tuzinów fotek, pejzażyków jarmarcznych obrazków, ale na żywo nigdy te obrazy nie będą błahe, nie będą zwyczajne choć oglądam je co roku od 25 lat i jeśli Bóg mi da, to drugie tyle je będę mogła oglądać. Te widoki i w ogóle świat, życie są takim fenomenem, że niby rutyną, a nigdy nie będą takie same. Niby coś zwyczajnego, ale cudownego, każdy dzień jest ważny każdy liść, który opada na taflę ciemnej brunatnej wody, a wokół niego malują się kręgi. Jesień skłania do nostalgii, być może jesień życia także skłania, do remanentu swojego życia, do skrupulatnego ułożenia wspomnień na półkach, przeproszenia tych zakurzonych. Bo pamięć jak u Daliego ulotna.
Jak już wspominałam jesień na wsi to obfitość. Schyłek, darów przed srogą zimą, która tak hojna nie jest. Babcia wkłada w przygotowania do zimy dużo trudu i dużo uwagi, nic nie może się zmarnować. Dla nas współcześnie wydaje się to, ale po co robić sobie tyle kłopotu, wszystko jest w sklepach przecież. Cóż czasami sama się łapie na takich myślowych określeniach, ale co racja to racja, zmarnować nic się nie może, bo dawniej ludzie głodowali, bo wojna, potem pustki w sklepach, bo na wsi jak Bóg dał to i mleka i masła i miodu było. Bo dawniej jak nie zrobiłeś od podstaw sam, to nie miałeś. Dlatego u nas spiżarnia obfituje, w półki uginające się od przeróżnych smakołyków. Być może już tak niedocenianych, ale w dzisiejszych czasach coraz bardziej wracających do łask. Kochane Panie apel do Was, uczcie się wekować bo jak wojna przyjdzie to zginiemy. Babcie znają sposoby na konserwowanie żywności bez lodówki, a my byśmy z głodu pomarli i ja też. Póki co nauczyłam się robić słoiki dla Felka, więc pasteryzacja opanowana. W tym roku w domu jesień kojarzy mi się z intensywnym zapachem suszonych i gotowanych grzybów. Tak szczerze dziękuję, że w tym roku nie byłam w I trymestrze ciąży, bo te zapachy doprowadziłyby mnie do stanu wycieńczenia. Bez ciąży ten zapach był dla mnie trudny, ja grzyby mogę czyścić, chodzić i zbierać już trochę mniej, bo boję się zaskrońców, padalców itp. paskudztw. Odkąd jako sześciolatka stanęłam na złotym padalcu, moje zbieranie grzybów wygląda tak, że chodzę za kimś krok w krok i zbieram to co ta osoba pominie, mało konstruktywne- wiem! Cóż jakoś nie mogę się przełamać do tych węży, ale jestem na dobrej drodze. Grzyby były niegdyś atrybutem czarownic, mściwych żon, trucicielek. Muchomory niejednemu niewygodnemu mężowi, po cichu w pysznej strawie życie odebrały. Gdy byłam mała trujaków, się nie ruszało, nie wolno było deptać niszczyć, psuć. Kiedyś nie zadawałam pytania sobie, dlaczego tak się dzieje, ale jest to kolejna niepisana tradycja ludowych obrzędów obecnych po dziś dzień w naszym życiu. Trujących grzybów się nie rusza, po to, żeby toksyna z nich nie przeszła na grzyby dobre. Jakie to banalne!
Jesień to okres wytężonej pracy i właściwie kiedy żniwa się skończą robota wre, bo przygotowania do zimy to nie przelewki, w ogródku warzywnym powoli znikały marchewki, pory, selery i pietruchy. Nic tylko kopanie, skopać trzeba ogródek, poorać pola, ale i zanim wiekszość pól zostaje obsianych. Siewy zaczynają się po żniwach, ale ostatnio wymogi unijne oraz wykopki zmuszają nas do późniejszych siewów. Siewy to chyba najważniejsza czynność dla gospodarza, bardziej nawet niż żniwa, bo jak sobie posiejesz tak będziesz zbierał i żył, w dostatku, czy w biedzie. Na zasiewy dawano kłosy zbóż święcone na Matki Boskiej Zielnej, wysypywano je do siewu, omodlone i poświęcone ziarno to błogosławieństwo Boże. Poza tym modlitwa podczas siewu obowiązkowa, bo tylko Bóg jak człowiek zasiał mocą swoją może pomóc przy wschodach, przymrozkach i deszczach, to On reguluje siły natury.



Poza siewem są jeszcze wykopki pyr, które są pracą wymagającą czynnika ludzkiego, a ludzie marzną na polu w taką pogodę. Żurawie już się zawinęły o bocianach dawno zapomniałam. Rok temu podczas wykopków leżałam w szpitalu, (jeśli o mnie chodzi nic nowego) i mój mąż wykopał dla mnie i naszego synka , który był wtedy większy trochę od ziarenka piasku, kartofla czerwonego i w kształcie serca. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co z nami będzie, wiedziałam, że jestem w ciąży i bardzo tego dziecka pragnę. Już niebawem, pola zostaną zmrożone na kość, a liście wiatr zmiecie z drzew, a wrony będą przeraźliwie krakać. Aż do wiosny bo wtedy spod tafli lodu przebije się pierwszy mały biały przebiśnieg i życie zatoczy koło... Niby nowe się pojawi, ale wciąż to samo niezmienne jak co roku.

 
 
 

wtorek, 4 sierpnia 2015

"Zażynanie" zboża

            Naostrzyli kosy, będą żąć. Zasuszone złote zboże podatne i jak jeden mąż bez sprzeciwu, czekające na zagładę, w ciszy, w szeleście suchych kłączy,a pozostaje po nim sieczka. W gruncie rzeczy śmierć przynosi owoc, wymłócony, wyłuskany owoc życia.  W Piśmie Świętym Jezus mówi, <<poznacie ich po owocach>>, ale czy koniecznie owocach za życia, za trwania. Zboże daje owoc po swej zagładzie. Parafrazując Jezusa, poznaliśmy po owocach jego nauki dopiero wtedy, gdy zmarł, jednocześnie zmartwychwstając, co dzieje nam się ze zbożem. Pokładzione łany przez kosę, czy kombajn dają owoc stukrotny- ofiara daje więcej. A zboże odrodzi się na nowo, bo ziarno daje ziarno. Poznamy po owocach- po plonach.
            Żniwa- od zawsze ten okres powodował u mnie apogeum szczęścia.  Gdy byłam dzieckiem i spałam u babci, obserwowałam z okna w kuchni, jak kombajn kosił. Zawsze kombajn był dla mnie maszyną fascynującą. Nie czułam do niej respektu, dopóki kuzynki dziadek nas na gospodarstwie nie ochrzanił, za włażenie na kombajn, a był to Bizon Z056. Nie miał kabiny, a barierki  służyły nam za estradę wokalną. Heder był przyłączony chyba na stałe do maszyny i był bardzo ciekawy, zastanawiało mnie zawsze, jak on kręcąc się w kółko ścina zboże, dziś wiem, że to kręcące coś to motowidła. Model Z056 na wsiach w latach 90 tych był bardzo popularny, ale luksusem był produkowany również w Płocku Bizon Rekord. Z tym modelem moje wspomnienia są równie silne. Kiedyś z babcią, gdy chodziłam do piekarni tuż obok pałacu w Czernine, stał taki niebieski Bizon, miał oszkloną kabinę biały daszek i był NIEBIESKI i NOWY. Wygląd fenomenalny zawsze marzyło mi się przejechać tym niebieskim cackiem. Oby dwa modele wyjechały z taśm Fabryki Maszyn Żniwnych w Płocku  podbiły pola na długie lata.


            Lata mijały, a żniwa wciąż kwitły w mojej głowie. Pojawiały się idylliczne marzenia o kąpielach w ziarnach pszenicy, bosych spacerach. Wycieczki rowerowe kończyły się zazwyczaj przechadzką wśród łanów zbóż, jak Gladiator muskałam dłońmi suche kłosy. Potem zdarzało się, że bywałam na polach podczas żniw, a to z byłym chłopakiem jeździłam ciągnikiem i moja arkadia się skończyła, bo pochłonęło mnie wielkomiejskie życie. Lata mijały, a ja tęskniłam za żniwami. Przypominałam sobie te ciepłe wieczory, gdy sprawdzałam bosymi nogami trawę czy jest już rosa, czy będzie padać czy nie. Gdy leżałam pod gwiazdami wsłuchując się w dźwięk koszących kombajnów za jeziorem. Były wakacje, że spędzałam je w Niemczech, a tam na polach "Ohrnung" świetnej "Klasy" kombajny i żniwa jak w zegarku. Ale przyszły również lata pustki dla mnie, kiedy to pojechałam na wakacje do Anglii, czy Portugalii, gdzie słysząc w tle na skypie dźwięk kombajnu w Polsce, aż łezka się kręciła w oku. Teraz mogę szczerze powiedzieć, że Kocham żniwa, ale też cierpię przez nie. Bo z małym Felkiem nie mogę siedzieć z mężem w traktorze. Mogę jedynie tęsknić i wyczekiwać jego na horyzoncie, gdy przywiezie zboże do zważenia, dostanie kanapki i pokątnie da mi buziaka. Potem zdarza się, że nie pamiętam kiedy w nocy wrócił i rano tak samo znika jak się pojawia. Ale i tak kocham magię żniw, być może kiedyś sama dostanę kawałek pola do skoszenia.


Heder Rekorda w kolorze czerwonym żniwa 2008 foto by me

                Na polu żniwa wyglądają inaczej, niż na gospodarstwie. W domu, czekasz kiedy przywiozą kolejne przyczepy pełne zboża, na wadze sprawdzisz stan magazynu i ile przywieźli. Na polu, czekasz w blokach startowych kiedy zaświeci się kogut na kombajnie, komunikujący pełny zbiornik. Ziarno można sypać na przyczepy w biegu lub nie, choć w biegu świadczy to o sprawności żniwiarskiej. W środku w Kombajnie mostek niczym ze Star Treka i dżojstik dowodzenia, klima chodzi, radio gra, jeszcze zimna cola i praca idzie. Bo teraz kombajn to inna bajka jak wszystko w dobie cyfryzacji i zastosowania GPS. Za komuny Bizon szczyt rolnej mechanizacji, duma narodu i dobro eksportowe. Dziś zachodni właściciele, zachodni kapitał. Taki New Holland przejął już wyżej wspomnianą fabrykę maszyn żniwnych i produkuje dalej w Polsce tylko, że żółte kombajny, ale marka zagramaniczna- bo włoska. Są jeszcze kombajny zielone, to są sławetne John Deery, ale ciągniki tej marki są lepsze. Opinie, jak wszędzie podzielone, co gospodarz to inna marka dla niego lepsza choć, obecnie jak zaobserwowałam bardzo popularny jest CLAAS. Jak dowodzą dane i statystyki niemiecka spółka jest największym producentem maszyn żniwnych w Europie. WoW! Claas świadczy o dobrobycie gospodarza, a zagościły one na podwórkach za sprawką Unii. Claas, a claas, są te z czujnikami, gjepeesami i autopilotami, ledowe wyświetlacze pokazują wydajność i wszystkie potrzebne lub mniej potrzebne wskaźniki. Innymi słowy producent staje na głowie, żeby żniwa to była czysta przyjemność.

TUCANO od Przechadzkich Photo by Walter '15


            Konkretniej żniwa na Gąskach rozpętały się dnia 1 sierpnia roku pańskiego w południe. Na pole wyjeżdża seledynowy Claas Tucano, ciągnąc heder za sobą. Heniu radośnie trąbi otwierając sezon. Zeszłe żniwa przeszły do historii pod hasłem "O Ku* znów się Kombajn zapchał". Tegoroczne to, chyba "nocna zmiana".
            Dawniej na wsiach początek żniw to były ZAŻYNKI, które rozpoczynał głos przepiórki. Żniwa według wiejskiej tradycji mogły się rozpocząć tylko w dni poświęcone Matce Boskiej tj. środę lub sobotę. Jak pierwsze kłosy padły w inny dzień to du* blada, pech wisiał nad gospodarzem. Rolnik jeszcze całkiem niedawno zdejmował kapelusz chwytając kosę i mówił "Boże dopomóż", po czym brał osełkę, która była zazwyczaj wykonana z piaskowca i żeby skutecznie jej użyć należało ją zwilżać wodą. Kosy wymagały też klepania. Po wykonaniu tych czynności żniwiarz musiał się przeżegnać i w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego zaczynał żniwa. Wtenczas, chłopy na wsiach wyrzeźbione, siły trzeba było, sąsiad też kosi to pomożem, samogonem poczęstują, to lżej praca idzie. Przyjdzie żona na pole przyniesie chleba, kiełbasy i mleka, spojrzy pokątnie i buch TRAFIŁA KOSA NA KAMIEŃ, bo znów morda zapijaczona.



             Pierwszy skoszony snop- tak snop bo nie było kombajnu, który na gotowe wysypie czyste zboże do przyczepy. Kobiety wiązały i trzymały do Bożego Narodzenia. W wigilie snop przystrajano był on dobrą wróżbą na kolejne zbiory, a przed chrześcijaństwem odstraszał i przepędzał z domu złe duchy i demony. Taki snop nazywano diduchem. Często z tego snopa zbierano ziarno i siano je na wiosnę, żeby jak Bóg obiecał było w obfitości.
            Moim zdaniem do XIX wieku żniwa były największą mordęgą EVER. Do tego czasu  kosy nie używano, zamiast niej koszono sierpem, bardzo się schylając lub klęcząc. Sierp był królującym narzędziem żniwnym od neolitu, aż po XIX wiek, kosa królowała ok. wieku- to niewiarygodne, wieś przeszła dosłownie rewolucje, błyskawiczną. Mechanizację i cyfryzacje, dzięki temu dziś duży areał stanowi prawdziwą produkcje i fabrykę płodów rolnych. Gdy setki lat temu Słowianie używali drewnianych rękawic do sierpa.  Prastary obyczaj nakazywał żąć tylko kłosy. Potem zostawiano już znacznie krótsze rżyska.


            Po skoszeniu zboże wiązano w snopy i zwożono do młócenia. Młócenie odbywało się najpierw poprzez udeptywanie. Kłosy były deptane przez ludzi i zwierzęta tj. konie i bydło. Kolejną zmianę stanowiło wprowadzenie do młócenia cepów i ubijano siłą kłosy. Następnie zboże było wiane, rozrzucane, przecedzane przez sita. Potem cepy zastąpiły młocarnie, a sita wialnie. Do dziś w języku polskim, od babci można zasłyszeć określenie, że ta to ma "tyłek jak wialnie"- sprawdziłam bardzo szeroka była to maszyna! Każdy zna z was film "Sami swoi" tam widać, jak wykorzystywano cepy a, jak młocarnie. W kolejnej części "Kochaj albo rzuć" widać mechanizacje i postęp wsi. Sierp wyparła kosa, kosę-kosiarka, kosiarkę- żniwiarka, żniwiarkę- kombajn. Kombajn połączył w sobie wiele maszyn żniwnych, które można zobaczyć już tylko w skansenach tj. żniwiarka, snopowiązałka, wialnia i młockarnia. Nazwa kombajn pochodzi od angielskiego słowa Combinate i jest połączeniem w jedno wielu maszyn co za tym idzie, ułatwił on życie żniwiarzom i umożliwił zwiększenie areału gospodarzom. Poza tym kombajn i traktory wyparły całkowicie konie, które dziś jeśli są na wsiach, to tylko w celach rekreacyjnych.

Skansen w Olsztynku. Po lewej snopowiązałka, po prawej żniwiarka,
 a ten pan to mój mąż- rolnik postępowy :P 
Tumany kurzu opadają wieczór się zbliża, dawniej koszono byle nie w skwarze, do zachodu słońca, teraz gdy słonko już zachodzi, możesz wyjść sobie na zewnątrz z kubkiem herbaty. Kiedy dziecko już zaśnie, przywitać księżyc i dopóki szarówka nie zejdzie posłuchać dźwięku koszenia zbóż, wypatrywać na horyzoncie świateł ciągnika. Świerszcze pięknie koncertują, zapach skoszonego zboża pobudza zmysły, księżyc zaprasza mnie do tańca, a nietoperze bawią się w berka. To będzie długa noc :) to będzie dobra noc :)