Polska wiejska



poniedziałek, 12 października 2015

Wczesną jesienią na wsi

Ale tu kurzu i pajęczyn się zebrało... Dawno tu nie zaglądałam, często miejsca, które odpuścimy zaczynają nas straszyć, potem upychamy i nie zwracamy na nie uwagi kurz rośnie.  Następnie przy większych porządkach, kiedy otwieramy jakiś zapomniany przez nas, celowo lub nie zakamarek, pojawia się to uczucie, które każda z nas zna Niechęć, Bariera, trudność w przełamaniu. Jak to było przez ostatni czas z moim pisaniem na blogu? Otóż pisałam, ale wy nie widzieliście... Kupa wersji roboczych powstała, ale nie było to godne uwagi, pokazania opinii publicznej. U mnie cóż czas nieobecności, owocował w kilkaset pampersów przebranych małemu, litrów mleka wypitych z butelki, kilkadziesiąt zjedzonych słoiczków, przyrządzonych słoiczków z naszych marchewek, gruszek, jabłek i innych. Kilku naprawdę udanych dań obiadowych, które sprawiły mi dumę i przyjemność. Tony startego kurzu, litry domestosa wlanych w rury kanalizacyjne, mnóstwo zużytych ściereczek jednorazowych. Czyli okrężnie dochodząc NIC SPECJALNEGO! Życie gospodyni wiejskiej matki i żony pełną gębą. Niektórzy zapewne czytają mając inne obowiązki, żyją #FIT, #LIFESTYLE, #HEALTHY. Ja żyłam po swojsku i miałam przez dłuższy okres Focha. Standardową o tej porze roku dopadającą babską przypadłość. Foch, Fochem, ale narastał we mnie niepokój, czas podejmowania decyzji, co dalej! Zostaje tak jak jest, tj. Pranie- Poniedziałek, Prasowanie- Wtorek, Zupka warzywna między 13-14 a potem popić herbatką koperkową. Gryzło mnie to strasznie, bo bycie kurą domową nie jest złe... Masz swoją regularność, jak wypracujesz tryb możesz nowe rzeczy wprowadzać. Regularność i rutyna to w takim życiu zalety. A na mnie czekał ten telefon, na który odpowiem TAK lub NIE i moje dotychczasowe życie się zmieni. To bardzo dziwne, że po tak krótkim czasie, tak szybko wyszłam z rytmu, zapomniałam i się boję. Kalendarz pokazał dziewiąty miesiąc roku, telefon trzeba wykonać... Słyszę pip w słuchawce i głos - Dziekanat słucham!- myślę sobie nie masz wyjścia. - Czyli przywracam panią na studia- ja z drżeniem w głosie mówię TAK SPRÓBUJE. Po podjętej decyzji jedna połowa mnie skakała do sufitu, bo wracam będę się uczyć tego co lubię, będę czerpać przyjemność, spotykać się z ludźmi robić coś większego, niż dobrze gotować i prać gatki mężowi. Ale moja druga ja mówiła mi, że zostawię najsłodszą, najcudowniejszą istotkę całymi dniami nie będę się nim zajmować, ominie mnie dużo rzeczy co robił itp. druga ja mówiła mi, że jestem wyrodną matką, złą żoną. A to słyszałam, że dom brudem zarośnie, a to, że dziecko matki znać nie będzie, albo , że kiedy ty prace napiszesz czy się nauczysz. I tak kilka razy w tygodniu jeżdżę do Gdańska. Pobieram nauki z języka rosyjskiego i ukraińskiego kilku innych przedmiotów, a zajęcia odbywają się w najnowszym i mega wypasionym budynku o spektakularnej nazwie NEOfilologii. Szału na mnie nie robi monumentalny szklany dom, interaktywne tablice, bez kredy, bez gąbki zmywane za pomocą jednego kliknięcia. Elektroniczne sterowanie salą itp. WYPAS, ale ja i tak zaczynam oddychać kiedy od tego zgiełku zjeżdżam w stronę Postolina, a w Watkowicach niebawem znikną liście i ujawni się stara wieża z balkonikiem. Do roku cóż pasuję jak świni siodło, nie dosyć, że prawie najstarsza, to jeszcze z obrączką i podwójnym nazwiskiem, dzieckiem na koncie (choć nie jestem jedyną matką i to jest fajne). Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że mogę się uczyć dalej Rosyjskiego który kocham no i tyle przez rok zapomniałam. Trójmiasto to nie dla mnie. Mieszkałam 7 lat starałam się je polubić i już nawet łapałam się, że się przyzwyczaiłam, że lubię ten tłok, lecz nie, domu tam nie znalazłam. Jedyne co wynajmowałam mieszkanie, teraz jest mi dziwnie, że mimo takiej przytłaczającej wręcz ilości ludzi człowiek jest sam i nie zwraca na inne napotkane osoby za grosz uwagi. Mentalność wiejska, sorry nie ogarnęłaby tego... Ale jak to poplotkować jak tyle ludzi, a jak sobie znaleźć koleżankę na kawkę, albo brydżyka, ludzie w mieście i na wsi, po mimo udogodnień mają i będą mieć inną mentalność.

 

 



A tymczasem na wsi zamiast setek samochodów, liście szumią zaczynają żółknąć, ziemia dalej mocno wyschnięta. Rzeka koło domu przestała istnieć, ale to temat na inną notkę. Wczesna jesień na wsi, czym się charakteryzuje, a no przede wszystkim wymalowanymi niczym farbami olejnymi rumiano-zielonymi jabłkami otulonymi źdźbłami traw jak od fryzjera w pasemka zielono- żółte. Pod drzewami leży też dużo zgniłych jabłek, które wydają ciężką słodkawą woń, jest ona bardzo mdła, ale i bardzo charakterystyczna. W kurniku babci drzewa uginają się od małych o matowej skórce i mocno fioletowych śliwek. Kury wciągają te opadłe i chodzą plując pestkami ;). Nieopodal domu w stronę Prabut stoi tylko jedno osamotnione drzewo, którego owoców jadać nikt nie zamierza, są one malutkie bardzo słodkie i żółtawe- takie ulęgałki są niepopularne, to tak jak mirabelki nic tylko chwast. Trochę głogu widać, czarny bez ze Szramowa już znikał, pewnie udał się do skupu. A w sadach za miedzą robota kwitnie! Robi się coraz szybciej ciemno pusto, zimno i smutno, ale to nic perspektywa lata już nas zmęczyła swoją intensywnością. A gdy wracam do domu w ostatnich promieniach zachodzącego słońca unosi się puch babiego lata. Dziki na karmowisko przychodzą. Ostatnio miałam bliskie spotkanie z maciorą i małymi (choć one nie takie małe), była ona w krzakach na bagnach zaledwie 30 m od nas aż strach sie bać kiedy widzisz taki chrumkający ryj wielkiej dzikiej świni. Tego też dnia the sky was pink... Niebo było fenomenalne, cudownie piękne jak truskawkowa pianka, wraz z słupem świtatłości jakby dziura z niebios, którą przypadkowo święty Piotr wydłubał. Jesienią póki liście na drzewach i deszcz nie siąpi, obrazki są niczym z tandetnych tuzinów fotek, pejzażyków jarmarcznych obrazków, ale na żywo nigdy te obrazy nie będą błahe, nie będą zwyczajne choć oglądam je co roku od 25 lat i jeśli Bóg mi da, to drugie tyle je będę mogła oglądać. Te widoki i w ogóle świat, życie są takim fenomenem, że niby rutyną, a nigdy nie będą takie same. Niby coś zwyczajnego, ale cudownego, każdy dzień jest ważny każdy liść, który opada na taflę ciemnej brunatnej wody, a wokół niego malują się kręgi. Jesień skłania do nostalgii, być może jesień życia także skłania, do remanentu swojego życia, do skrupulatnego ułożenia wspomnień na półkach, przeproszenia tych zakurzonych. Bo pamięć jak u Daliego ulotna.
Jak już wspominałam jesień na wsi to obfitość. Schyłek, darów przed srogą zimą, która tak hojna nie jest. Babcia wkłada w przygotowania do zimy dużo trudu i dużo uwagi, nic nie może się zmarnować. Dla nas współcześnie wydaje się to, ale po co robić sobie tyle kłopotu, wszystko jest w sklepach przecież. Cóż czasami sama się łapie na takich myślowych określeniach, ale co racja to racja, zmarnować nic się nie może, bo dawniej ludzie głodowali, bo wojna, potem pustki w sklepach, bo na wsi jak Bóg dał to i mleka i masła i miodu było. Bo dawniej jak nie zrobiłeś od podstaw sam, to nie miałeś. Dlatego u nas spiżarnia obfituje, w półki uginające się od przeróżnych smakołyków. Być może już tak niedocenianych, ale w dzisiejszych czasach coraz bardziej wracających do łask. Kochane Panie apel do Was, uczcie się wekować bo jak wojna przyjdzie to zginiemy. Babcie znają sposoby na konserwowanie żywności bez lodówki, a my byśmy z głodu pomarli i ja też. Póki co nauczyłam się robić słoiki dla Felka, więc pasteryzacja opanowana. W tym roku w domu jesień kojarzy mi się z intensywnym zapachem suszonych i gotowanych grzybów. Tak szczerze dziękuję, że w tym roku nie byłam w I trymestrze ciąży, bo te zapachy doprowadziłyby mnie do stanu wycieńczenia. Bez ciąży ten zapach był dla mnie trudny, ja grzyby mogę czyścić, chodzić i zbierać już trochę mniej, bo boję się zaskrońców, padalców itp. paskudztw. Odkąd jako sześciolatka stanęłam na złotym padalcu, moje zbieranie grzybów wygląda tak, że chodzę za kimś krok w krok i zbieram to co ta osoba pominie, mało konstruktywne- wiem! Cóż jakoś nie mogę się przełamać do tych węży, ale jestem na dobrej drodze. Grzyby były niegdyś atrybutem czarownic, mściwych żon, trucicielek. Muchomory niejednemu niewygodnemu mężowi, po cichu w pysznej strawie życie odebrały. Gdy byłam mała trujaków, się nie ruszało, nie wolno było deptać niszczyć, psuć. Kiedyś nie zadawałam pytania sobie, dlaczego tak się dzieje, ale jest to kolejna niepisana tradycja ludowych obrzędów obecnych po dziś dzień w naszym życiu. Trujących grzybów się nie rusza, po to, żeby toksyna z nich nie przeszła na grzyby dobre. Jakie to banalne!
Jesień to okres wytężonej pracy i właściwie kiedy żniwa się skończą robota wre, bo przygotowania do zimy to nie przelewki, w ogródku warzywnym powoli znikały marchewki, pory, selery i pietruchy. Nic tylko kopanie, skopać trzeba ogródek, poorać pola, ale i zanim wiekszość pól zostaje obsianych. Siewy zaczynają się po żniwach, ale ostatnio wymogi unijne oraz wykopki zmuszają nas do późniejszych siewów. Siewy to chyba najważniejsza czynność dla gospodarza, bardziej nawet niż żniwa, bo jak sobie posiejesz tak będziesz zbierał i żył, w dostatku, czy w biedzie. Na zasiewy dawano kłosy zbóż święcone na Matki Boskiej Zielnej, wysypywano je do siewu, omodlone i poświęcone ziarno to błogosławieństwo Boże. Poza tym modlitwa podczas siewu obowiązkowa, bo tylko Bóg jak człowiek zasiał mocą swoją może pomóc przy wschodach, przymrozkach i deszczach, to On reguluje siły natury.



Poza siewem są jeszcze wykopki pyr, które są pracą wymagającą czynnika ludzkiego, a ludzie marzną na polu w taką pogodę. Żurawie już się zawinęły o bocianach dawno zapomniałam. Rok temu podczas wykopków leżałam w szpitalu, (jeśli o mnie chodzi nic nowego) i mój mąż wykopał dla mnie i naszego synka , który był wtedy większy trochę od ziarenka piasku, kartofla czerwonego i w kształcie serca. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co z nami będzie, wiedziałam, że jestem w ciąży i bardzo tego dziecka pragnę. Już niebawem, pola zostaną zmrożone na kość, a liście wiatr zmiecie z drzew, a wrony będą przeraźliwie krakać. Aż do wiosny bo wtedy spod tafli lodu przebije się pierwszy mały biały przebiśnieg i życie zatoczy koło... Niby nowe się pojawi, ale wciąż to samo niezmienne jak co roku.

 
 
 

1 komentarz: